Tak sobie myślę, że jako matki mamy niezwykłą moc patrzenia przez pryzmat nas samych na życie innych. I jest to naturalne, bo mamy przecież swoje doświadczenia, wiedzę, którą bardzo chcemy się podzielić. Wiecie – u mnie coś działa, to może u Ciebie też się sprawdzi. Gorzej, jeśli staramy się wygrać, pokazać, kto tu wie i żyje lepiej.

„Moje dziecko już tyle umie, a TWOJE JESZCZE NIE siedzi/mówi/chodzi/rysuje? Tamten to łobuz, bo bije dzieci. Mój nigdy by tego nie zrobił, bo dajemy mu dobry przykład (w domyśle – to wina rodziców). Straszny buc z tego chłopca, w ogóle się nie uśmiecha. Po tatusiu. Ja na Twoim miejscu zmieniłabym pracę albo w końcu kupiła to mieszkanie, nie szkoda Wam tych pieniędzy wyrzucanych na czynsz? A Twój mąż nie mógłby tego czy tamtego zrobić??”

Można by tak w nieskończoność.

Kochamy oceniać i patrzeć na innych. Chyba wtedy z większą przychylnością patrzymy na siebie i swoich bliskich. Dajemy sobie przyzwolenie na ocenę zachowań dzieci samotnej matki, ale nie mamy odwagi, żeby pójść do niej i zapytać, czy w czymś jej nie pomóc. Chętnie komentujemy, jak się komuś „w ***** poprzewracało”, bo MA nowy samochód/dom, ale nie wiemy, ile pracuje, żeby go utrzymać. Z litością patrzymy na wrzeszczącego w sklepie 2-latka i jego bezradnych rodziców, głaszcząc po głowie swoje „grzeczne” dzieci i na głos komentując braki w wychowaniu.

Wiem, wiem. Jestem naiwna, bo „ludzie tacy są” i niejednokrotnie przecież, chętnie sama udzielałam rad. Ale z każdym dniem, tygodniem, miesiącem widzę, że im mniej oceniam i patrzę na innych, tym lepiej czuję się sama ze sobą. Bo nikt nie jest taki sam. Nie ma jedynych dobrych rozwiązań. I każdy ma inne motywacje, cele w życiu, sposoby bycia. To, że mój sąsiad ma wybudowany nowiutki, piękny dom, nie oznacza, że muszę rozglądać się za działką i firmą budowlaną do osiągnięcia szczęścia. To, że Twoje dziecko szybko zaczęło liczyć, nie oznacza, że z moim jest coś nie tak. Porównań mogłabym przytaczać setki, ale nie o to chodzi.

Nawet jeśli czujemy się odporni na ocenę innych, kąśliwe hasła czy „dyskretne” uwagi dot. naszego życia czy rozwoju naszych dzieci mogą po prostu boleć, sprawiać przykrość, wpędzać w niepotrzebne kompleksy, a co gorsza – nasilać istniejący problem (baby blues czy depresja).

Dlatego mam grudniowy challange dla Was i samej siebie – nie oceniajmy tak szybko. Patrzmy trochę głębiej i z troską, a nie potrzebą wygrania jakiejś potyczki, podniesienia sobie ego. Przed daniem złotej rady, zastanówmy się, czy sami (bo tu też zwracam się do panów) chcielibyśmy usłyszeć tego typu uwagę od kogoś bliskiego, znajomego czy obcego. Zróbmy to dla siebie. Gwarantuję +100 do lekkości i spokoju ducha!

A.

 

Wyświetl ten post na Instagramie.

 

Post udostępniony przez Synu, daj żyć (@synudajzyc.pl)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *