Wiem, co pomyślałyście, gdy przeczytałyście tytuł – kolejna mądra, która będzie pastwić się nad dziewczynami, które urodziły przez cesarskie cięcie. Ale teraz przeczytajcie resztę, bo chcę opowiedzieć o czymś zupełnie innym.
Historia powszechna wśród rodzących: odchodzą wody, pojawiają się lekkie skurcze, trafiasz do szpitala i… czekasz, czekasz, dostajesz wspomagacze w postaci oksytocyny i innych bajerów, wydaje Ci się, że zaraz urodzisz, ale wciąż masz 3 cm rozwarcia. I tak kilkanaście godzin, aż lekarze mówią (a ja błagam ostatkiem sił, żeby się to skończyło): brak postępu porodu, tniemy.
No i fajnie. Ja po kilkunastu godzinach tępego bólu oddycham z ulgą, bo zaraz zobaczę mojego malucha i będzie po wszystkim.
Jest jednak pewien szczegół w tej krótkiej opowieści – chodzi o mój absolutny brak przygotowania do cesarskiego cięcia. Mój scenariusz był w stylu: „będę rodzić naturalnie, najlepiej bez znieczulenia, w ogóle wszystko będzie normalnie, bez przesady w żadną stronę, ale drogami rodnymi. Cesarka? Nie, nie, nie, nie, nie ma takiej opcji. No chyyyyyba, że wydarzy się coś naprawdę poważnego, ale będę walczyć do końca”. Oczywiście „coś naprawdę poważnego” nie istniało w mojej świadomości, dlatego cesarka była dla mnie bardzo odległa pod każdym względem. A tu masz, wzięli i pocięli.
I oczywiście o słuszności cesarskiego cięcia w uzasadnionych przypadkach medycznych nie ma co dyskutować, bardzo cieszę się z tego, że kobiety mają szansę urodzić w zdrowiu zdrowe dzieci, bo gdyby nie cesarki, wiele porodów kończyłoby się dramatycznie. Tak było i u mnie. Kiedy jednak rozmawiam z dziewczynami, które na poród przez cesarskie cięcie decydują się z innych niż medyczne względów, opowiadam im, czego mnie brakowało i z czym źle się czułam, dlatego że urodziłam właśnie operacyjnie i zachęcam do przewałkowania tej decyzji jeszcze raz.
Zaznaczam jednak, że nie chodzi tutaj o udowadnianie czegokolwiek i umoralnianie, zależy mi raczej na tym, żeby uczulić na pewne kwestie, które warto przerobić przed ostateczną decyzją o cesarce na życzenie oraz przed porodem w ogóle, biorąc pod uwagę każdy przebieg zdarzeń, w tym cesarskie cięcie.
Brak pierwszego kontaktu z dzieckiem
To sprawa, która śni mi się po nocach, a przez pierwsze miesiące życia Kuby była przedstawiana przeze mnie jako rodzaj macierzyńskiej porażki. Teraz podchodzę do tego z naprawdę dużym dystansem, ale wciąż pamiętam ten moment, gdy po przebudzeniu (otrzymałam znieczulenie ogólne, bo znieczulenie miejscowe nie zadziałało) nie wiedziałam, gdzie jestem, co się stało z Kubą (bo nie było go w moim brzuchu!?!) i czy wszystko jest w porządku. Serio. To chyba najgorsze wspomnienie mojego porodu. Zobaczyłam mojego syna na zdjęciu, które wysłał mi mąż na whatsappie. Czaicie bazę? Jak w jakimś filmie science fiction! Dopiero po dwóch godzinach odzyskałam świadomość i mogłam zobaczyć swojego bąbelka, kangurować go, całować itd.
Czyli konkretnie: ominął mnie ten bardzo ważny kontakt skóra do skóry w pierwszych dwóch godzinach po porodzie, który gwarantuje standard opieki okołoporodowej, a mój mąż nie ogarnął tematu w tej niespodziewanej i trudnej sytuacji i kangurowanie też odpuścił.
Teraz nadrabiamy, Kuba jest strasznym przytulasem, ale wtedy mi tego bardzo zabrakło.
Ból głowy i dłuższy powrót do siebie
Poród naturalny ma tę przewagę nad cesarką, że dziewczyny w godzinę, dwie po porodzie (a niektóre w pół) są w stanie bez problemu zająć się dzieckiem, biorą prysznic i choć wiadomo, że obolałe, po prostu funkcjonują. Cesarka to operacja, która wymaga znacznie dłuższego czasu rekonwalescencji. Po pierwsze rana, na którą trzeba bardzo uważać (tu polecam instruktaż naszej wspólnej znajomej, Gabrysi, która na swoim blogu Mama Rehabilitantka wyjaśnia, jak postępować po cc, żeby sobie nie zrobić większej krzywdy). Po drugie dochodzące do siebie ciało po znieczuleniu, które nie wie, czy może się poruszać czy jeszcze jest odrętwiałe i zaraz się przewróci (zwłaszcza nogi). Po trzecie: popunkcyjny ból głowy, który mnie uniemożliwiał normalne funkcjonowanie przez bite dwa tygodnie po porodzie (dla otuchy powiem, że spotyka tylko część kobiet i nie jest regułą).
Sytuację uratowała moja mama, która całkowicie ogarnęła system (gotowanie obiadów, wyręczanie mnie przy Kubie i w ogóle takie kobiece wsparcie – mężczyzna wielu rzeczy po prostu nie wie) i mogłam w tym pierwszym, najtrudniejszym okresie zregenerować siły i spokojnie dojść do siebie. Wiem, że wiele dziewczyn musi radzić sobie samodzielnie, kiedy ich mężowie/partnerzy kończą urlop, co bywa olbrzymim wysiłkiem, zwłaszcza po poważnej operacji, jaką jest właśnie cesarskie cięcie.
Karmienie
Tu Was zaskoczę, bo z karmieniem nie było problemu i piszę to jako ciekawostkę. W te kilkanaście godzin normalnego porodu hormony zdążyły się rozkręcić, dlatego (wierzę, że mój kilkunastogodzinny wysiłek nie poszedł na marne) laktacja również rozruszała się bez kłopotu. Choć przyznam, że moja mama słysząc, że urodziłam przez cc od razu w panice pobiegła kupować mleko modyfikowane, bo skoro cesarka – to słaba laktacja.
Prawda jest taka, że problemy z laktacją spotykają większość (chyba 93% według statystyk) kobiet. Bez względu na to, czy jest to cc czy poród siłami natury. I wiem, że to żadne pocieszenie. Ale po prostu warto mieć tego świadomość, gdy będziemy myśleć o sobie, że jesteśmy złymi matkami, bo nie potrafimy nakarmić własnego dziecka. Najgorszy czas trzeba po prostu przetrwać, bo czasem wystarczy kilka dni, a czasem nawet miesiąc, żeby laktacja się rozhulała. Tu olbrzymią rolę odgrywa wsparcie (nie mylić z „parcie”) doradcy laktacyjnego/położnej, męża/partnera oraz najbliższego otoczenia.
Blizna
Gdyby nie fakt, że znam Gabrysię, czyli Mamę Rehabilitantkę i „siedzę” w temacie okołoporodowym zawodowo od kilku lat, jest duże prawdopodobieństwo, że bliznę traktowałabym jedynie w kategoriach estetycznych. A blizna to nie tylko wzorek po cięciu na ciele, ale również to, co pod tym wzorkiem znajduje się w środku, co na dodatek trzeba rehabilitować. Bez wyjątku, u każdej mamy po cc. Po co? Źle zagojona wewnętrznie blizna może dawać masę dolegliwości nawet kilka lat po porodzie, w tym silne bóle głowy, ból kręgosłupa, czy wewnętrzne stany zapalne w okolicach cięcia.
Ale nie bójcie się, terapia blizny nie jest ani bolesna, ani jakoś specjalnie długotrwała (jeśli współpracujemy z fizjoterapeutą i pamiętamy o zleconych ćwiczeniach w domu). I co istotne, można przeprowadzić ją zarówno kilka tygodni po porodzie, jak i rok czy dwa po (choć oczywiście łatwiej pracować na niej w krótkim czasie po urodzeniu dziecka). Trzeba mieć jednak świadomość, że konsekwencją cesarskiego cięcia mogą (podkreślam MOGĄ, a nie MUSZĄ) być wspomniane wyżej dolegliwości i rehabilitacja powinna być jednym z elementów, o które po prostu warto zadbać.
To moja historia z małymi bonusami ;). A jakie Wy macie doświadczenia? Jak wyglądał Wasz poród? Jak się po nim czułyście?
Agata
Tutaj przeczytacie niezwykłą historię Marty:
Dlaczego zdecydowałam się na poród w domu już w pierwszej ciąży?
2 thoughts on “Dlaczego żałuję, że urodziłam przez cesarskie cięcie, czyli krótka historia porodowa”