Istnieje sporo przekonań na temat macierzyństwa, którymi jesteśmy karmione już od małego. Spośród wielu dwa wysuwają się na prowadzenie i jakoś szczególnie mnie drażnią. Oba są skraje, ale słyszę je z ust kobiet dość często. O jakie przekonania chodzi?
1. Wszystko się da – to tylko kwestia organizacji!
Nie mam nic do organizacji i planowania – to naprawdę przydatne w realizowaniu różnych celów. Ale nie zawsze się sprawdza. Przykładowo wtedy, kiedy masz małe dziecko, które bardzo domaga się Twojej uwagi, bliskości, ciągłej opieki. Nie każdy maluszek ma długie, regularne drzemki, spokojnie się bawi w bujaczku czy na macie albo zasypia wieczorem o regularnej porze. Wiele zależy m.in. od tego, jak temperamentne dziecię nam się trafi. I wiele zależy też po prostu od dnia. Jednego uda się coś zrobić, innego nie, bo akurat maluch nie ma najlepszego nastroju, ząbkuje albo coś mu dolega. I tyle, cały plan się sypie. Chyba że traktujesz go elastycznie i to, co chciałaś zrobić, przełożysz na kiedy indziej. Albo swój świetny plan rozbijesz na milion poszczególnych małych kroków, dzięki czemu uda się go jakoś zrealizować. To wszystko zależy – od warunków, możliwości, wsparcia innych i siły, jaka Ci jeszcze pozostanie. Super, jeśli ktoś przy małych dzieciach studiuje, rozkręca biznes, ogarnia świetnie dom, wyjeżdża sam na kilka dni i jeszcze znajduje czas na robienie czegoś innego. Albo robi z powodzeniem niektóre z tych rzeczy i daje mu to satysfakcję. Doskonale jednak rozumiem, jak ktoś nie planuje podboju świata, bo nie widzi w tym momencie takiej możliwości. Albo najzwyczajniej w świecie teraz nie chce, bo ma inne priorytety, a do nich nie należy akurat perfekcyjne radzenie sobie ze wszystkim.
Nie przepadam też za licytacją, kto lepiej ogarnia życie z małym dzieckiem i kto robi więcej (dla rodziny, dla domu, dla siebie, dla świata), mniej śpi i jest bardziej produktywny. Wiecie – takie zajadę się, ale pokażę, co potrafię. Po co komu takie wyścigi?
To nie „kwestia organizacji”, czyli mój sposób na ogarnianie
2. Nic się nie da!
Chwila dla siebie, na obejrzenie serialu, przeczytanie książki, wypicie ciepłej kawy, spotkanie z koleżanką na mieście? Nie da się! Nieważne, czy Twoje dziecko ma miesiąc, dwa lata czy pięć lat. Nie da się i już! Bo macierzyństwo to koniec świata, trzeba zapomnieć o sobie i swoich potrzebach i bezgranicznie oddać się temu małemu człowiekowi. A jak już w końcu on zaśnie wieczorem, to trzeba się zająć domem i ogarnianiem różnych obowiązków – nie daj Boże zająć się samą sobą, przecież są ważniejsze sprawy.
Jasne, na początku faktycznie jest się całkowicie pochłoniętym tym małym człowiekiem. Umycie włosów, czy wyskoczenie z piżamy przed południem może być wyzwaniem. Trudno też myśleć o czymś sensownym, gdy nie spało się pół nocy. Ale to nie trwa wiecznie, ten etap zwykle zastępuje inny, też wymagający, ale dający inne możliwości.
Czasami mam wrażenie, że dzieci są traktowane jako wymówka na wszystko. Nie da się nic zmienić w swojej sytuacji, można jedynie narzekać i czekać, aż potomek podrośnie i bardziej się usamodzielni. Tylko ile tak można? Szczerze współczuję kobietom, które tak bardzo zapominają o sobie, żyją takim przekonaniem i tylko ciągle narzekają. W moim odczuciu to łatwa droga do frustracji i do wypalenia.
Nie mówię też, że masz zaniedbywać dziecko, bo teraz mama ma czas dla siebie. Ale czy naprawdę nie udałoby się znaleźć jakiejś chwili dla siebie i dla swoich przyjemności w ciągu dnia czy nawet raz w tygodniu ? Chyba nic się nie stanie jak naczynia poleżą trochę w zlewie, a ubrania nie będą wyprasowane?
I co teraz?
Pojawienie się dziecka zmienia wszystko – nasze priorytety, naszą codzienność, w końcu nas samych. Fajnie jednak, gdyby w tej nowej rzeczywistości towarzyszyły nam przekonania, które nam służą, są dla nas dobre i wspierające. Jeżeli te powyższe takie są i czujemy się z nimi odpowiednio to OK. Nie zakładajmy może jednak, że tak będzie w przypadku każdej mamy. Bo każda z nas ma swoja rzeczywistość, swoją historię, swoje możliwości i każdej może pasować w życiu co innego. Sprowadzanie macierzyństwa do tych dwóch przekonań raczej według mnie szkodzi, niż pomaga.
A Ty jak to widzisz?